26.12.2000
Hannah Point, Livingston Island: 620 39' S, 600 36' W; Aitcho Island: 620 24' S, 590 44' W

Schodzimy na ląd w Hannah Point na Livingston Island. Według pierwotnych planów, to właśnie na tej wyspie stanąć miała polska stacja antarktyczna. Ostatecznie "Arctowski" został zbudowany na King George Island, a na Livingston Island, Polacy postawili stację dla Hiszpanii. Jednak hiszpańska stacja znajduje się w innym punkcie tej wyspy. Hannah Point jest królestwem zwierząt. Jest tu kilka kolonii pingwinów białobrewych oraz antarktycznych. A nad samą wodą wylegują się słonie morskie. Dołączam do Moniki, która zabiera nas na dość długą wycieczkę wzdłuż brzegu wyspy. Monika prowadzi nas do miejsca, w którym kilka lat temu, naukowcy zgromadzili całą kolekcję skamieniałości. Dziś jednak, wstęp do antarktycznego "muzeum" okazuje się niemożliwy. Akurat tam odpoczywa bowiem foka Weddell'a. I nie wolno jej niepokoić. Monika przynosi nam więc kilka najciekawszych "eksponatów". Oglądamy skamieniałe liście, łodygi roślin oraz fragmenty drzew rosnących na Antarktydzie zanim kontynent ten przydryfował tu z północy. Skamieniałości te pochodzą sprzed około 150 milionów lat. Wtedy - w okresie jury - Antarktyda była jeszcze częścią potężnego kontynentu Gondwany, obejmującego też rozległe obszary dzisiejszej Ameryki Południowej, Afryki i Australii. Swobodne migracje zwierząt i roślin zostały przerwane tam około 70 milionów lat temu - na początku ery kenozoicznej. Antarktyda oddzieliła się w czasach, gdy ssaki lądowe zaczynały szybko zasiedlać pozostałe kontynenty.

Wracając, w głębi kolonii pingwinów antarktycznych, zauważam kilka gniazd pingwinów złotoczubych, nazywanych po angielsku macaroni. Nazwa ta pochodzi od osiemnastowiecznych, brytyjskich dandysów, wyjeżdżających do Włoch. Swoje upodobanie do ówczesnego stylu włoskiego wyrażali farbując włosy w paski i nosząc ptasie pióra za uszami. W Anglii nazwano ich wtedy macaroni. A pod ich wpływem, w Ameryce powstała znana piosenka: Yankee Doodle went to town, riding on his pony, stuck a feather in his cap an called it macaroni. Brytyjscy i amerykańscy żeglarze, jako pierwsi zobaczyli pingwiny z jaskrawożółtymi piórami na głowie. Przez skojarzenie ochrzcili je mianem macaroni. I nazwa ta przetrwała w języku angielskim do dzisiaj.

Spędzam na Livingston Island trzy niezapomniane godziny. Jakże mi trudno opuścić to miejsce! A myśl, że nasz harmonogram przewiduje jeszcze tylko jedno zejście na ląd, wcale mnie nie uskrzydla. Wracam na statek ostatnim pontonem.

Po południu lądujemy na Aitcho Island. Liczne erupcje wulkanu, które stworzyły tę wyspę, nadały otoczeniu niesamowite kształty. A mrozy, fale i wiatry wiejące znad Cieśniny Drake'a, niestrudzenie przeobrażają ten niezwykły pejzaż.

We wnętrzu odwróconych i wbitych w mech muszli małż, znajduję skupiska maleńkich owadów. "Pod dachem" każdej muszli jest osobna kolonia. Zaniepokojone owady skaczą jak pchły. Aliści to nie pchły lecz milimetrowej długości skoczogonki. Jedne z niewielu owadów zamieszkujących Antarktykę.

Brad prowadzi nas na północ. Tam, w najwyższym punkcie wyspy, niemal "zawieszona w przestworzach", powstała niewielka kolonia petreli olbrzymich. Osiem, może dziesięć gniazd. Ptaki wybrały ten szczyt, bo właśnie tu najłatwiej złapać w skrzydła wiatr, wiejący znad Cieśniny Nelsona. Czuję, że zostałem zaczarowany urokiem tego miejsca. Zabieram stąd to wspomnienie, głęboko schowane w mojej pamięci.

To było ostatnie zejście na ląd. Żegnaj Antarktyko!
Następny dzień
Poprzedni dzień
Początek "Dziennika Podróży"
Strona główna