21.12.2000
Whaler's Bay, Deception Island (South Shetland Islands): 620 59' S, 600 34' W

Odkrywcą Archipelagu Szetlandów Południowych (South Shetland Islands) jest Anglik, William Smith. W roku 1819, statek dowodzony przez niego, opływając Przylądek Horn, został zapędzony przez sztorm daleko na południe. Nieco później w tamten rejon wysłany został Edward Bransfield. Niebawem do Europy i Ameryki Północnej dotarły pierwsze wiadomości o licznych stadach wielorybów, fok i słoni morskich obserwowanych na dalekim południu kuli ziemskiej. Zaledwie cztery lata po odkryciu żywych "zasobów" Antarktyki, na wyspach Archipelagu Szetlandów Południowych zabito 350.000 fok i słoni morskich. Na początku XX wieku, działało tam 9 przetwórni mięsa fok i wielorybów, zaopatrywanych przez 29 statków. Fabryki te wytapiały przede wszystkim tłuszcz. Skóry i mięso były wyrzucane do wody lub na plaże.

Z powodu zbyt silnego wiatru odwołane jest pierwsze, zaplanowane na dzisiaj lądowanie - na Aitcho Island. Płyniemy do Yankee Harbour z nadzieją znalezienia miejsca osłoniętego przed wichrem. Niestety, i tutaj prędkość wiatru osiąga 100 km/godz. W takich warunkach, bezpieczne zejście na ląd jest niemożliwe. Motorowe pontony, tzw. Zodiaki, którymi będziemy przewożeni na brzeg, nie mogą pływać po tak wzburzonym morzu. Antarktyka powitała nas po swojemu. Jest zmienna, kapryśna i... piękna. Właśnie taka podoba mi się najbardziej. To naprawdę nie szkodzi, że słońce i błękitne niebo łatwiej znaleźć w folderach niż tutaj.

Brad postanawia ponowić próbę lądowania wewnątrz wypełnionego wodą wierzchołka wulkanu, tworzącego Wyspę Deception. Tam już naprawdę powinno być ciszej. Około południa, para francuskich turystów, równocześnie dostrzega pierwszą górę lodową. Każde z nich otrzymuje butelkę szampana.

O godzinie 15.00 Mikheev rzuca kotwicę w Whalers's Bay u wybrzeży Wyspy Deception. Tutaj także wieje bardzo silny wiatr, jednak nasi przewodnicy uznają, że w tych warunkach można lądować bezpiecznie. Chwilę później, schodzę na pokład Zodiaka, który po kilku minutach przybija do brzegu. Witaj Antarktyko! Tęskniłem za Tobą prawie dziewięć lat - od dnia gdy z pokładu Herculesa ostatni raz patrzyłem na Wyspę Króla Jerzego. Cieszę się, że jestem tutaj znowu. I aż trudno mi w to uwierzyć.

Pierwsze zejście na ląd - podobnie jak większość następnych - jest "mokre". To znaczy, że z pontonu, którym przypłynęliśmy z pokładu statku, wysiadamy pół metra od brzegu - wprost do płytkiej wody. Kalosze są podstawowym wyposażeniem każdego "polarnego turysty". Bez nich trudno wyobrazić sobie jakiekolwiek lądowanie.

Wyspa Deception to wypełniona wodą kaldera wulkanu. Akwen wewnątrz krateru osłonięty jest z czterech stron zboczami sięgającymi kilkuset metrów. Do wnętrza wpłynąć można tylko przez wąską cieśninę Neptune's Bellows. Przesmyk ten naprawdę trudno zauważyć, a patrząc na wyspę z daleka, nie sposób odgadnąć, że kryje w środku spokojną przystań. Stąd zresztą angielska nazwa tej wyspy - deception, znaczy zwodniczy. Według niektórych źródeł, to właśnie stąd, z Neptune's Window - najniższego punktu krawędzi wulkanu - Nathaniel Palmer, jako pierwszy człowiek zobaczył kontynent Antarktydy. Wspinam się i ja śladami Nathaniela. Do Neptune's Window prowadzi teraz wąska lecz wyraźna ścieżka. I podobnie jak Nathaniel, na horyzoncie widzę Antarktydę! Nad Lodowym Kontynentem świeci słońce! Może i nam zwiastuje poprawę pogody? Schodzę z powrotem na brzeg. W płytkich kałużach brodzą leniwie wydrzyki oraz mewy dominikańskie. Dostrzegam też pojedyncze pingwiny białobrewe.

Osłonięte od wiatru wody i wewnętrzne brzegi Wyspy Deception były od dawna wykorzystywane przez człowieka. Do dzisiaj stoją tu zabudowania stacji wielorybniczej oraz bazy naukowej British Antarctic Survey. Obok hangaru rdzewieje wrak samolotu. Może ma przypominać, że właśnie stąd, w roku 1928, wystartował samolot do pierwszego lotu nad Antarktydą? Ludzie opuścili Wyspę Deception w roku 1969, po ostatniej erupcji wulkanu. Część zabudowań spłonęła wtedy doszczętnie, pozostałe rozpadają się powoli, nie wolno jednak ich stąd usuwać, bowiem świadcząc o obecności człowieka w Antarktyce, zyskały status zabytków.

Przez Cieśninę Bransfield'a płyniemy dalej na południe. Wiatr powoli cichnie. Chmur jest coraz mniej. Długo będę pamiętał ten zachód śłońca.

Udaje mi się uzyskać radiowe połączenie z "Arctowskim"! Przez blisko pół godziny rozmawiam z Tomaszem Janeckim, kierownikiem XXV Polskiej Wyprawy Antarktycznej. Okazuje się, że poprzednia wyprawa opuściła naszą stację dosłownie przed kilkoma godzinami. "Horyzont", którym XXIV Wyprawa wraca do kraju, widać jeszcze na horyzoncie Zatoki Admiralicji. Tomasz i jego ekipa zostali "sami" - kilkanaście osób (w tym jedna kobieta) w grupie zimującej i kilka osób, które w lutym wrócą do Polski.
Następny dzień
Poprzedni dzień
Początek "Dziennika Podróży"
Strona główna